15 grudnia 2008

dinozaury

Dawno nie pisałam, bo się zwariowany czas zrobił dość. Koło oblałam, więc mam komisa w maju. Nie cieszę się z tego, ale już przegryzłam się z tą myślą i powiedzmy, że ją akceptuję. Oblałam niestety dość głupio, bo na szpilkach. Jak już wiadomo, są one konikiem naszego asystenta i pomimo, że struktury były proste, to same szpilki były wredne. Niektóre rzeczy powtórzyły się 4 razy, z tego 2 razy na jednym preparacie, tętnice zaznaczane na zdjęciach MRI, i takie inne kwiatki. W szczegóły wdawać się nie będę, bo sensu nie ma.

Jako, że na anatomii zaczęliśmy już nowy temat, musiałam nadrobić materiał. Kolejny weekend z książkami. W tym tygodniu również radosne zaliczenie z angielskiego, kartkówko-dyktando z łaciny, chemia, na której dość mocno mi zależy. Dużo nauki=mało snu, w każdym razie w tym przypadku.

Co do aklimatyzacji w Warszawie, niestety się ze starosta własnej grupy nie polubimy. Jest kilka kwestii spornych, np., że do jego obowiązków nie należy informowanie grupy (!), ciężko przetłumaczyć, że nie wszyscy mają grono i przekazywanie informacji w ten sposób nie jest najlepszym sposobem, skoro mamy maila grupowego, i takie inne. Nasze zdanie w kwestii mówienia "przepraszam" asystentom też się różni, chociaż w to akurat "zamieszana" jest większa część grupy. Złożyło się, że większości nie było na angielskim przed kolokwium z OUNu, a babka zachowała się bardzo w porządku, bo nie sprawdziła obecności i nie miała do nikogo pretensji. Po drodze miała imieniny. Dla mnie było naturalne, że należy ją przeprosić/podziękować/złożyć życzenia imieninowe. W takich wypadkach ptasie mleczko jest jak najbardziej trafne, albo cokolwiek innego w tym guście. Okazało się jednak, że nie. Bo "jesteśmy na studiach, a przepraszało się nauczycieli w podstawówce", "to głupio wyjdzie", itd. W końcu kupiliśmy, daliśmy, chociaż większość grupy się nie złożyła, a wręcz zostałam uznana za jakąś pomyloną. Było jej bardzo miło, poczęstowała wszystkich. O dziwo, nikt nie odmówił, i nie było ważne, czy się składali, czy nie. Bo jakoś tu nikt nie miał odwagi się przyznać, co myśli. I kolejna sprawa: prezenty świąteczne dla asystentów. Pomysł nie mój, choć też o tym myślałam, koleżanka powiedziała, że sprawdził się u niej w zeszłym roku na Politechnice, więc, żebyśmy teraz też spróbowali. Nie chodzi przecież o nic wielkiego, tylko raczej o sam gest. Koszt czekoladowego mikołaja to ok. 3 złote, a asystentów mamy 9. To naprawdę nie jest dużo, a korzyści - ogromne. Bo od razu grupa się lepiej kojarzy, a to jest ważne, gdy praktycznie od asystenta zależy zdanie kolokwium i takie inne, chyba nie muszę tłumaczyć. Jednak połowa mojej grupy stwierdziła, że nie bo: "to głupio wyjdzie", "nie są zżyci z asystentem, to po co mają mu coś kupować" itd, itp.

I tu właśnie moje pytanie, czy ja mam jakieś archaiczne zasady, że mówi się proszę, że kupuję się drobne upominki nie tylko tym, których się lubi, itp. Czy to może jednak wychowało się pokolenie, dla którego rzeczy kiedyś oczywiste już nie są takie oczywiste i normalne?

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ja nigdy nie dostałam mikołajka od studentów:( Za bardzo się mnie boją czy za mało? :)