28 marca 2009

co u mnie

Od kiedy ostatnio pisałam dużo się zdarzyło, więc niestety skrótowo będzie o najważniejszych rzeczach, a przynajmniej o tych, o których pamiętam w tej chwili.

Co do uczelnianych spraw, kolokwia pozaliczane, klatka z anatomii na 3 ( i to w pierwszym terminie, ale nie u naszego asystenta, więc nie można mówić o miłosierdziu T., którego niechęć do mnie jest już raczej potwierdzona), brzuch niestety drugi termin został, będzie w poniedziałek. Zabrakło 1, słownie: jednego, punktu do zaliczenia. I nie ma zmiłuj u T. A błędy oczywiście głupie, chociaż jakby się uprzeć, to można by naciągnąć, no ale trudno. W każdym razie nasza grupowa niechęć do T. zaczęła się rozprzestrzeniać na inne grupy, i jak na razie sięga chyba na całą naszą salę, ciekawe, czy osiągnie wszystkie 3?

Skończyłam łacinę i radosną podróż przez uroki tego, i innych - nie zapominajmy o grece, języków obco-starożytnych, niezbędnych w edukacji lekarskiej. Bo jak będziemy wypisywać recepty, jak nie po łacinie? Ciekawam bardzo miny aptekarza, który taką dostanie. Jak wielkie oczy zrobi i jakie słowa pośle pod adresem wystawiającego lekarza. Łacina skończyła się testem, który był podobny, ale niestety nie taki sam, dla całego wydziału. Pisany w różnych dniach, tak więc zainteresowanych pozostało jedynie regularne sprawdzanie maila grupowo-wydziałowego. Szczegóły pozostawię wyobraźni czytelnika. W każdym razie łacinę skończyłam z 4. Pisana dużą, bo jednak zasłużyłam, żeby nie było.

Zaczeliśmy przedmiot zwany propedeutyką uzależnień. Przedmiot niewątpliwie ciekawy, idea zacna. Niestety monotonny głos Pani prowadzącej od 8 rano wykład, który chyba nie ma planu, jakiegoś głębszego przemyślenia treści, a slajdy w PP, to po prostu wklejony tekst z edytora tekstu (często używaną animacją jest wystrzeliwanie literek z karabinu, tak ze 100 na jednym slajdzie) dość skutecznie uniemożliwia zainteresowanie przedmiotem. Czytać jakoś mi się nie udaje, więc pomnażam kolekcję frywolitek. Ostatnia godzina była ostatnia, gdyż mieliśmy zaproszonego gościa. Wygłaszał świadectwo swojego życia, a obfitowało ono w doświadczenia związane z tematem (ostatnio-narkotyki), że powiem tak nie dosłownie, bo tajemnica lekarska obowiązuje już od 1. roku studiów.

Jeżeli chodzi o pojęcia abstrakcyjne, typu "czas wolny", "bywanie", "ukulturalnianie się". Byliśmy w teatrze. Było ciekawie, chociaż sztuka chyba zbyt artystyczna jak dla mnie, może za dużo literatury medycznej? Może po prostu nie mój typ sztuki. Jakkolwiek bawiłam się dobrze i wieczór zaliczam do udanych. Ostatnio - impreza w Medyku - miło, sympatycznie. Miała być "nasza część grupy", a wyszło jak zwykle. Chociaż wyniki z koła T. miały zapewne w tym swój udział.

Dzisiaj odbyło się seminarium o PJM (Polskim Języku Migowym). Pierwszy raz uczestniczyłam w takim wydarzeniu. Dobrze, że byli tłumacze, którzy tłumaczyli w dwie strony - to dużo z niej wyniosłam, informacji oczywiście. Wystąpień było 6, bardzo podobały mi się 3. Czwarte miało ciekawy temat, ale przedstawienie go miało pewne zastrzeżenia, chociaż możliwe, że brakuje mi pełnej wiedzy w danym temacie. Pisać bym mogła długo o swoich wrażeniach, ale mówiąc krótko - urzeczona jestem. Naładowałam baterie, bo wiem, że długa droga przede mną w PJMie. Żeby kiedyś migać przynajmniej w podobnym tempie, jak Głusi, żeby rozumieć większość, żeby móc stworzyć im takie same warunki wizyty lekarskie, jak słyszącym.

A na razie uciekam uczyć się anatomii, bo jak na razie to się z tego zrobiło "Never ending story", tak troszkę.

Pozdrawiam wszystkich czytających serdecznie

0 komentarze: