3 października 2008

piątkowe zajęcia

Dzisiaj był jak na razie najbardziej pracowity dzień, chociaż i tak jeden wykład się nie odbył, dzięki ci dziuro w dachu. Pierwsze zajęcia z łaciny, z osławionym łacinnikiem, legendą wydziału. Niestety raczej niepozytywną. Mnie osobiście kojarzył się z Lordem Voldemortem, głównie jeżeli chodzi o wygląd, ale charakterem też daleko chyba nie odbiega. W każdym razie jest bardzo konkretny i chyba trochę złośliwy, ale to już może zależeć od odbioru. Zgodnie z sugestiami, zajęłam miejsce z przodu, podobno są prostsze przykłady do tłumaczenia. Już mamy zapowiedzianą kartkówkę, na szczęście te zajęcia mamy tylko raz w tygodniu. Dzisiaj poznaliśmy alfabet, iloczas (którego dalej nie rozumiem) i akcentuację, którą tak właściwie robię na wyczucie. W ramach praktyki, czytaliśmy tekst o mięśniach nogi, na głos, po kolei. Gdy tekst się skończył, czytaliśmy go od początku. Skończyliśmy trzy minuty przed czasem. Nie było tak źle, jak zapowiadali.

Później szybkie przemieszczenie się na Lindleya, czyli do Śródmieścia, i wykład z anatomii. Miejsc, jak się okazało trochę później było dużo mniej niż chętnych, więc część siedziała na schodach, podłodze, i tym podobnych pokątnych miejscach. Nie jestem pewna, czy wszyscy weszli. Może następna sala będzie większa, lub będzie mniej chętnych. wykład z kierownikiem katedry, wyjątkowo o tym, co mieliśmy mieć za chwilę na ćwiczeniach w prosektorium, a więc o kręgosłupie. Nie doszliśmy jednak do końca, więc zbyt dużo nowych rzeczy się nie dowiedziałam. Właściwie to nazwa jednej pary wyrostków, o której Pituchowa (anatomiczny atlas opisowy) nie raczy wspomnieć, za to są wymienione w atlasie obrazkowym, ale tylko jako podpisana po łacinie struktura.

Po wykładzie, z sali wylał się tłum ludzi, korek trwał przez 2 piętra, aż do wyjścia. Dosłownie rzeka ludzi, z czego połowa miała w ciągu 15 minut przemieścić się na ćwiczenia. Jakoś doszliśmy, nawet na czas. Zostaliśmy podzielenie na grupy, trochę inne niż dziekańskie, bo mniejsze. Jednak większość osób w grupie prosektoryjnej znam z mojej dziekańskiej. Nie jest źle. Sama sala wygląda ciekawie, jest kilka stołów, również kamiennych, na tych kładzie się zwłoki. Przy tych zwykłych siedzą studenci i oglądają sobie preparaty suche, czyli kości. Najpierw dowiedzieliśmy się o kilku ważnych sprawach, typu ubiór, BHP, sposób zaliczeń,itd. Ubraliśmy fartuchy. Później asystent i kilka osób z grupy przynieśli zestaw kości. Gdy je wysypywali, oczywiście dość ostrożnie, brzmiało to jak wysypywanie klocków Lego z pudełka. Trochę mówił asystent, trochę pytał się nas. Prawdopodobnie na następnych zajęciach, to my będziemy więcej omawiać. Materiału jest bardzo dużo, bo poza nazwami i umiejscowieniem różnych struktur, trzeba wiedzieć, jak się rozwinęły, z czego są zbudowane, możliwe zmienności, bo każdy człowiek jest wyjątkowy przecież, i różne inne ciekawostki. Na przyszły tydzień muszę przygotować obojczyk, łopatkę, kości i stawy ręki. Wypadałoby też uzupełnić trochę wiadomości o klatce piersiowej i teorię, której bardzo brakuje. Tak więc, był sobie weekend :).

Na pocieszenie, w poniedziałek mam immatrykulację, czyli będę już pełnoprawną studentką, taką z indeksem. W związku z tym, mamy godziny dziekańskie - nie ma prosektorium :).

Pozdrawiam Was serdecznie

0 komentarze: